sobota, 22 lipca 2023

Wyprawa po Wursta

22 lipca wstałem po 7. Podczas spaceru do toalety zdałem sobie sprawę, że czuję ogromny głód, głod który będzie ciężko nasycić. Zapadła decyzja, trzeba będzie gdzieś pojechać. Jakiś czas temu byłem w Czechach, więc tym razem padło na Niemcy, konkretnie Drezno z przelotem przez Bautzen (Budziszów).

Po porannej toalecie wjechało szybkie śniadanie i kilka minut po godzinie 8 siedziałem już na motocyklu. Wyjazd całkowicie spontaniczny, nawet nie wiedziałem ile kilometrów mam do Drezna, szacowałem około 250, prawie trafiłem. Obrałem kierunek na autostradę A4, pierwsze kilometry przelatywały podemną przy temperaturze około 14-15 stopni, było całkiem rześko. Przed samym wjazdem na autostradę tankowanie. Przeważnie gdy tankuję ściągam kask, tym razem jednak stwierdziłem, że mi się nie chce bo mam stopery w uszach i musiałbym poprawiać. Trochę tego pożałowałem bo za kasą stał starszy Pan który chciał pogadać, rzucił że jeździł kiedyś CZ-tą 350, "Panie jak to chodziło...". "A ten Pana to jaki motor? Honda? A jaka pojemność? 600?! O rany, ale to musi iść". A no idzie :)

Po raz pierwszy w życiu wjeżdzałem nie tylko na A4, ale na jakąkolwiek autostradę. Żadnego stresu nie było, bo jechałem już S3 i S5 które w sumie są podobne. Spokojnie można utrzymywać prędkość 120-130km/h, przy wyprzedzaniu dobijam do 160 km/h i odruchowo chowam się za owiewką leżąc na baku. 

Trasa mija przyjemnie, za Wrocławiem tworzy się ogromny korek, ale na szczęście w przeciwnym kierunku. Zastanawiam się czy jadąc po autostradzie są motocykliści którzy podobnie jak w mieście wyprzedzają inne pojazdy jadąc między pasami.. Stwierdzam, że pewnie jak jest korek to tak się właśnie robi. W drodze powrotnej mam okazję się o tym przekonać na własnej skórze.

Po około dwóch godzinach melduję się w okolicach Zgorzelca i postanawiam zjechać rozprostować kości i dotankować, bo w Reichu pewnie będzie drożej. Przyznam się szczerze, nie wiem z czego słynie Zgorzelec, ale moim zdaniem słynie ze stacji Paliw. Przy samej granicy ciągnie się taki łańcuch Orlenów, Shelli, Lotosów i innych Citronexów, każda stacja ma z 10 stanowisk, robi to wrażenie. Tankuję 9 litrów co przy przejechanych 185 km daje spalanie rzędu 4,9 litra. 

Czas w drogę, autostrada A4 zamienia się w samo 4. Wśród motocyklistów panuje niecheć do autostrad, brak zakrętów usypia a sama prędkość nie daje takiej frajdy. Ale sam widoczek jest ok, widać góry, słoneczko przebija przez chmurki, sehr gut. Po Niemieckiej stronie autostrada jest remontowana i można spotkać ograniczenia do 80 km/h co mnie lekko spowalnia.

Ale... okazuje się, że autostrada 4 przechodzi pod górą i będę jechał tunelem, który jak się okaże będzie miał 3,3 km! Bardzo fajna atrakcja wtacza mi się pod koła i to tak jak lubię najbardziej - przypadkowo. W tunelu też remont, widać ktoś postanowił wprowadzić ostateczne rozwiązanie złej nawierzchni... Jedziemy, gęba mi się śmieje, jest fajnie oświetlenie, a za mną pędzi ciężarówa. Dźwięk całego korowodu sprawia że aż dudni w uszach, uchylam szybkę żeby posłuchać. Widok betonu dookoła sprawia że przypominają mi się filmy czy gry w tematach postapo, bardzo fajne uczucie.

Docieram do Budziszyna, czy też Bautzen. Chciałem tu przyjechać z prostego powodu - od momentu zakupu Hondy jest na niej naklejka Bautzen Motorradcenter. Poprzedni właściciel w tym mieście zakupił motocykl i sprowadził go w okolice Brzegu skąd po roku trafił w moje ręce. Powrót na stare śmieci, a powroty zawsze są przyjemne.

Budziszyn wydaje się fajnym miastem, posiada o około 1/3 więcej mieszkańców niż Oława, ale architektonicznie bije moje miasto na głowę. Bardzo fajne spokojne boczne uliczki ze starymi kamienicami, fajnie urządzona starówka z wieloma czynnymi kawiarniami czy lodziarniami. Mają nawet krzywą wieżę jak w Pizie! A podobno to oni przegrali tę wojnę...


Koniec mitręgi, ciśniemy dalej do Drezna bo w brzuchu już zaczyna grać orkiestra.Wyjeżdzając z miasta rzucam ostatnie spojrzenie na mury obronne ze sterczącą basztą, wjeżdzam ponownie na autostradę i po około godzinie wpadam do Drezna. Widzę znak że w prawo mogę podjechać na lotnisko, stwierdzam ze w sumie spoko, zrobię sobie fotkę a akurat przyda się przerwa na toaletę.
Po strzeleniu fotki wracam i wpadam do samego Drezna."O kurde, jak tu czysto w porównaniu do Wrocławia" - stwierdzam. Jadę dalej, przejeżdzając przez most zauważam w oddali starówkę i obieram na nią kierunek. Jadę bez telefonu przytroczonego do kierownicy więc sam jestem sobie sterem, żeglażem itd., po kilku minutach staję w samym centrum. Po zejściu z motorka trafiam na pomnik pewnego jegomościa.
Dobra, bo za dużo tej kultury i zwiedzania, a nie po to tutaj jestem. Zaczynam się coraz bardziej nerwowo rozglądać, myślałem, że będę atakowany Wurstami z każdej strony, a tak nie jest. Dominują restauracje, można zjeść Tapas, pełno lodów i kawiarni, ale nie ma tego co mnie tu wezwało. Przeciskam się przez tłum i... jest! Stoi wózek przy której krzątają się dwie niemki. Podchodzę i zamawiam, 4 euro za białą kiełbę i pszenną bułkę. Kiedyś czytałem, że Niemcy są bardzo niechętni do płatności kartą i to się potwierdza, Panie przyjmują tylko gotówkę. Tak byłem zaaferowany spełnianiem marzeń, że nawet nie zrobiłem zdjęcia... :(

Czas wracać, powrót odbywa się bez przygód do momentu dojazdu do mojego ulubionego tunelu. Zaczyna się ogromny korek na obu pasach. Na szczęście kierowcy stają szeroko i mogę przelecieć środkiem, czuję się jak Mojżesz rozstępujący morze. Po wyjeździe z tunelu jest luźno i mogę trochę mocniej odkręcić, składam się za owiewką i licznik dobija do 180 km/h, mój nowy Vmax. Zjeżdzam na prawy pas, przy obejrzeniu się przez prawe ramie dmucha tak, że wydaje mi się, że zaraz urwie mi głowę.

Zjeżdzam na kolejne tankowanie w Zgorzelcu, zagaduje mnie pasażer z jednego samochodu. Jest wstawiony, musi się opierać o auto żeby trzymać pion. Twierdzi, ze ma kawkę z 64 roku 110 ccm pojemności którą jest w stanie pojechać 180 km/h. Brak mi wiedzy żeby to zweryfikować, żegnam się i ruszam w drogę powrotną. Czeka mnie jeszcze mega korek na A4 który ma około 7 km długości, to prawie tyle ile słynny konwój zmierzający w stronę Kijowa. Na wysokości Wrocławia mam dosyć autostrady i odbijam w stronę miasta, przelatuję przez Wrocław i melduję się w domu. Na liczniku pojawia się całkiem przyjemna liczba, o 150 km biję swój rekord liczby kilometrów przejechanych w jednym dniu.



O zdjęciu w rzepaku

     Rok temu sezon motocyklowy zaczynałem w połowie maja. Bardzo chciałem zrobić zdjęcie nowego motocykla na tle rzepaku, żółte kwiaty bard...