sobota, 28 grudnia 2024

Wycieczka na Zachód

    Patrząc na wpis z zeszłorocznej wycieczki zagranicznej, poraża mnie ilość słów wklepanych z pomocą klawiatury. Wydaje się, że pamiętałem każdy, najdrobniejszy nawet szczegół. Jest grudzień, od ostatniej wycieczki minęło z 4 miesiące i wiem, że ten wpis będzie znacznie krótszy. I nie dlatego, że mi się nie podobało. Po prostu jakoś tak wyszło :)

    Właściwie to do samego wyjazdu miotałem się czy w ogóle jechać, a jak już jechać to w jakie miejsce. Ambicja podpowiadała mi pojechać gdzieś daleko, miałem w końcu sporo urlopu do wykorzystania. Marzyła mi się Portugalia, ale ostatecznie spękałem. Sam nie wiem czemu, po prostu jak usiadłem na motocyklu to stwierdziłem, że z Portugalii nici. Mogłem się ze sobą siłować, tylko po co? Finalnie padło na Francję i nie czuję niedosytu.

    W locie zmieniłem plany i stwierdziłem, że pojadę do Paryża, z lekkim rozszerzeniem wycieczki o miejsca w jakich lądowali alianci podczas dawania łupnia Hitlerowi w 1944 roku. Ciekawiło mnie, czy plaże Omaha czy Juno wyglądają tak jak to przedstawiają na filmach, no i jak ma się to współcześnie. Dodatkowo, w 2024 w Paryżu odbywały się Igrzyska Olimpijskie, a moja podróż zaczynała się pod koniec tej imprezy. Chciałem sprawdzić, czy zostanie jakiś ślad o miejscach widzianych z TV.

    Z tego co widzę po zdjęciach w telefonie wystartowałem 17 sierpnia, w sobotę. O ile dobrze pamiętam, obrałem kierunek na Zgorzelec/Drezno i dalej w kierunku zachodu. Pierwszy nocleg był chyba w miejscowości  Erbach, w Niemczech, po przejechaniu ~750 km. Google maps podpowiadało mi trasę na kamping, ale co dziwne jadąc minąłem dwa znaki "zakaz wjazu" z jakąś adnotacją w ich języku. Nie wiem co to znaczyło i tak chciałem się tłumaczyć przed policmajstrami przy ewentualnej kontroli. Przy opłacaniu parceli musiałem wypełnić kilka podstawowych informacji - na przygotowanym druku trzeba było wskazać kraj pochodzenia. Niemcy, Hiszpania, Anglia, Dania. Nie ma Polski, a przecież jesteśmy najbliższym sąsiadem. Miałem wrażenie, że ten starszy gość nie jest zbyt przychylnie do nas Polaków nastawiony. :) Na polu namiotowym sami Niemcy, jedzą grillowane wursty i piją piwo. Jest grupka młodych ludzi z gitarami, jak kładłem się spać towarzyszyły mi ogniskowe piosenki.

    Następnego dnia wczesna pobudka i klasyka - wita mnie deszcz. Prognoza mówi, że ma padać przez większość dnia, więc zaciskam zęby, dopinam wszelkie zamki i ruszam. Dzisiaj niedziela, więc jedynie gdzie będę mógł kupić jakiś prowiant to na stacjach paliw. Pamiętam, że padało przez większość dnia i humor miałem średni. Zwykłe wysikanie się to operacja na kilka minut bo muszę znaleźć ustronne miejsce, zdjąć kilka warstw i zrobić swoje. Po przekroczeniu granicy Luksemburg - Niemcy doznaję szoku widząc cenę paliwa na totemie. Tankuję cały garnek i na chwile wychodzi słoneczko, jest fajnie. Mam trochę stracha, że dzisiaj niedziela i może być cieżko znaleźć pole namiotowe o tej godzinie, ale okazuje się (jak zwykle, cykor ze mnie :)), że obawy były bezzasadne. Przejeżdzam prawie cały Luksemburg z południa na północ. Stolica tego kraju, w niedzielne popołudnie sprawia wrażenie jakby jakiś dziwny wirus wybił populację do kilku osób. Jest tu bardzo czysto. Przy chodnikach stoją drogie samochody, sporo budynków jest przeszklonych przez co wyglądają bardzo drogo. Na drogach jest sporo ograniczeń, w miastach przeważa 30 km/h, a poza terenem zabudowanym rzadko kiedy pojedziemy więcej niż 70km/h. Nocuję na kampingu w Clervaux, w Luksemburgu. Mapa mówi 350km, ale licznikowo wyszło z 460.Właściciel pola namiotowego jest bardzo ok, ciągle żartował przy moim check-inie. Zauważyłem, że ma małą zamrażarkę i lodówkę - wychodzę cięższy o loda na patyku i puszkę coli, a lżejszy o garść eurasków. O poziomie życia w Luksemburgu niech powie jedno - właściciel pola namiotowego namiętnie grywa w golfa. 

    Idę się rozbić i wygląda na to, że zapowiada się super wieczór - temperatura się sporo podniosła, bo od 15 świeci słońce, jest bardzo przyjemnie. Okazuje się, że parcelę mam przy samej rzeczce, można nawet wypożyczyć wędki żeby połowić. Obok mnie nocują dwie grupki rowerzystów, jedni około 20 lat, drudzy około 50.

 

  

    Rano szybka toaleta i pakuję się cichaczem, bo większość kamperowców jeszcze śpi. Szybka herbata na rozgrzanie i jadę. Postanawiam, że śniadanie zjem w drodze. Poranek jest rześki, dziękuję sobie, że założyłem podpinkę pod kurtkę. Zatrzymuję się w miejscowości Bastogne. Znajduje się tutaj muzeum, które mnie interesuje, ale otwarte dopiero od 10 czy 11. Szukam jakiejś kawiarni/piekarni, wybieram coś na chybił trafił w rynku. I trafiam wyśmienicie, kawa przepyszna, a sernik, że palce lizać. Od razu lepszy humor. Siedząc przy stoliku przyglądam się innym śniadającym, o dziwo są dwa stoliki na których leżą croissanty. No dobra, to jeszcze nie jest dziwne, dziwne jest to, że te rogaliki są przepijane belgijskim piwem. Jakby mi ktoś to opowiedział, to bym nie uwierzył. :)

    Ruszam dalej i po ponad godzinie jestem już we Francji. Jeżeli ciekawiłoby kogoś jak wygląda las we Francji to tak. Zwyczajnie.
    Przyznaję się, że orłem z geografii to ja nie jestem. Nie wiem o Francji zbyt wiele, ot jeden z większych krajów położonych w Europie. I banały, że piją wino, jedzą żabie udka i inne takie bzdety. No ale kurde, nikt mi nie mówił, że Francja to jest taka potęga pod względem rolniczym. Jadąc od wschodu z włączoną opcją "unikaj opłat i dróg szybkiego ruchu" czuję się jak Mickiewicz płynący przez Stepy Akermanu. Tylko, że tutaj zamiast trawy są uprawy, właściwie wszystko zostało przez człowieka przystosowane do tego celu. Naprawdę, podróżując po Polsce wygląda to tak: jest jakaś wieś, dookoła pola uprawne, później jakiś las, znowu wieś i pola. A tutaj właściwie nie ma lasu. Każdy kawałek jest wykorzystywany pod uprawę, jak stanę na podnóżkach to widzę pola aż po horyzont. Dodatkową zagadką są obrócone "do góry nogami" tablice z nazwami miejscowości, okazuje się, że to protestujący rolnicy dają znać wyraz swojego niezadowolenia.

    Zatrzymuję się w jakiejś losowej miejscowości, bo zauważam urokliwą, starą architekturę. Pomimo tego, że przechodził przecież tędy front to zachowało się sporo takich miejsc.


        Plan na dzisiaj to dojechanie do samego Paryża. W drodzę trochę ze sobą debatuję, gdzie się zatrzymać. Hotel byłby spoko, ale widziałem, że te najtańsze nie mają swoich miejsc parkingowych i musiałbym zostawić motocykl w okolicy. Druga opcja to pole namiotowe i to ku tej opcji się skłaniam. Sam dojazd w miejsce noclegu wywoływał we mnie pewne poddenerwowanie. W oczach miałem ogromne rondo i niesamowity tłok na ulicach, tak przecież to miasto jest przedstawiane czasami w filmach. A okazało się, że luzik. Pole namiotowe było około 20 km od centrum, co jest ogromnym dystansem. To tak jakby Wrocław miał 20 km zasięgu i zapewniał komunikację koleją podmiejską jeżdzącą co około 25 minut. Na polu wita mnie czarnoskóra obsługa, dostaję swoje miejsce i pamiętam, że nawet spoko cena była. Nieodbiegała jakoś znacząco od Niemiec czy Luksemburgu.

    Idę na zakupy do pobliskiego Lidla - wygląda niemal identycznie jak w Polsce. Zastanawia mnie jedna rzecz - kasjer siedzi zamknięty w takiej klatce z przezroczystego plexiglassu i przyjmuje oraz wydaje banknoty przez małe lufciki. Do dzisiaj się głowię czy to kwestia bezpieczeństwa ze względu na liczne kradzieże czy też pozostałość po covidzie. Ja generalnie czułem się bezpiecznie spacerując po Paryskich przedmieściach.

    Kolejnego dnia zaplanowałem zwiedzanie, chcę odwiedzić centrum i wiadomo zobaczyć Wieżę Eiffel'a i inne banały. Do centrum planuję się dostać dzięki kolei podmiejskiej. Niestety jakieś dziwne mają te automaty biletowe, trzeba wklepać stację odjazdu i przyjazdu - na tej podstawie system naliczy opłatę. Tylko, że to za bardzo nie działało, zarówno ja jak i czteroosobowa rodzinka Niemców kupiliśmy bilety w ciemno. Oby się tylko otworzyły bramki przy wysiadaniu :D

    W pociągu jest bardzo kolorowo, społeczeństwo Francuskie jest już tak wymieszane, że Polaka to dziwi, a dla nich już chyba normalne. No i to co na pewno zwróciło rzuciło mi się w oczy to uwaga z jaką starannością kobiety podchodzą do swoich stylizacji. Mam porównanie z dużymi miastami w Polsce, ale to nie jest ten poziom, zdecydowanie. W końcu stolica Mody czy coś. Tak słyszałem.

    Dojeżdzam do centrum i robię sobie pamiątkową fotkę przy Łuku Triumfalnym. Szkoda, że ciągle jest tam tak intensywny ruch samochodowy i ciężko o zdjęcie bez aut.

    Kolejny punkt nie będzie zaskoczeniem, udaję się w kierunku Wieży Eiffela. Budowla tak góruje nad okolicą, ze jak się jest w miarę blisko to nie ma problemu z odnalezieniem jej. Po drodze spotykam kilka azjatyckich par - kobieta w białej sukni, mężczyzna w garniturze. Wszyscy pozują do zdjęć. Jakaś grupka młodych dziewczyn nagrywa się przechodząc przez przejście dla pieszych na tle Wieży.

    Na miejscu trzeba przejść kontrolę bezpieczeństwa, czy aby nie wnosimy niebezpiecznych przedmiotów. Samo wejście pod wieżę jest bezpłatne. Jak chcemy wejść na górę to mamy dwie opcje - schodami lub windą. Ja wybieram schody i zaczynam się wspinać. Samo wejście jest całkiem ok i na każdym przęśle schodów są grafiki informujące np o wysokości wieży, ile lat zajęła jej budowa i jak wysoko jesteśmy. Na pierwszej kondygnacji znajdują się toalety i mała gastronomia. Można trochę odpocząć przed wspinaczką wyżej. Jako inżyniera poraża mnie skala tej konstrukcji. Wszystko zrobione z kratownic, za chiny ludowe bym tego nie policzył tak jak mnie uczyli na studiach, czapki z głów dla konstruktorów. Wbijam się na wyższą kondygnację i pomimo bardzo upalnej pogody na górze jest chłodno. Czuć mocniejszy wiatr. Kontrukcja jest bardzo stabilna, nic się nie buja jak na mniejszych wieżach widokowych. Z góry można zauważyć pozostałości po zakończonych niedawno Igrzyskach.



 
    W drodze powrotnej wpadam na obiad do jakiejś knajpy na żeberka z ziemniorami. Czekając na obsługę sprawdzam pogodę - zapowiada się na deszcz, więc muszę wrócić przed 18 do namiotu, bo dzień wcześniej robiłem pranie. W drodze powrotnej napotykam ciekawe ogłoszenie, nagroda była tak wysoka, że rozważałem łowy na tego czworonoga. :)
    Wracając ponawiam rytuał przy automacie biletowym i jadę. Teraz towarzyszą mi ludzie wracający z pracy, jest tłok. Siedzę z trzema kobietami w burkach, czy jak też nazywają się te stroje wyznawców Allaha. Niestety przy wysiadaniu jest problem - nie chcą się otworzyć bramki po wysiądnięciu z pociagu. Pomaga mi starsza Francuzka, która przykłada swoją kartę. Dziękuję. Podobno bilety mogą się rozmagnesować czy coś jak się je trzyma blisko telefonu, przynajmniej tak twierdzi. Albo kupiłem na złą stację :)

        Zbieram pranie, mam jeszcze chwilę przed nadciągającymi chmurami to odwiedzam Lidla, uzupełniam zapas wody pitnej. W trakcie powrotu widzę bardzo francuską rzecz - jedzie facet na rowerze szosowym w obcisłym wdzianku, a z kieszonki na plecach wystaje mu bagietka. :D
     Im bliżej burzy zaczynam czuć się coraz gorzej, jakieś dziwne uczucie w brzuchu, chyba zjadłem coś nieświeżego. I chyba mnie przewiało będąc na górze. Wszedłem spocony, a na górze wiatr zrobił swoje. Zapowiada się ciekawa noc...
    Po zachodzie słońca jest tylko gorzej. Spadł deszcz i znacznie się ochłodziło, mam parszywe drgawki i co chwile biegam do kibla. Cieszę się, że dokupiłem wody bo przez całą noc wypijam jej ze 3 litry. Czytam ebooka żeby jakoś szybciej minął czas, wiem, że ze spania nici. Rano jestem wymordowany, kończy mi się nocleg na tym polu i stwierdzam, że nie będę ryzykował i się napinał. Zamiast na zachód w kierunku plaż zawracam i planuję już wracać. Mam nadzieję, że Atlantyk nie ucieknie i jeszcze będzie mi dane się w nim wykąpać. 
    To jest jeden z minusów podróży samotnie. Gdy nie ma się drugiej osoby do której można otworzyć gębę to ciężko jest rozładować stres, który pojawia się w trakcie podróży. I żeby było jasne, ja zdaję sobie sprawę, że jestem na zwykłej wycieczce w zachodniej Europie, miejscu bardzo bezpiecznym. Ale pojawiają się jakieś małe niewygody, małe stresory, które się kumulują przez kilka dni. Ktoś zatrąbi, wymusi pierwszeństwo, widzimy jakiś wypadek czy niebezpieczną sytuację. I to wszystko w człowieku siedzi i tylko czeka żeby powiedzieć:
- stary, tak właściwie to po co ty to sobie robisz? Lepiej było siedzieć na kanapie.
    I analizując tą sytuację z kanapy to przecież nic się nie działo. Złapałem przeziębienie i zatrucie pokarmowe, byłem niewyspany. Nic strasznego. Łyknąć jakieś proszki, odpocząć i będzie dobrze. Ale będąc tam na miejscu, w tym danym momencie czułem się zupełnie inaczej. Czułem się bardzo niepewnie, zagrożony. A pewność siebie jest wszystkim w jeździe motocyklem. Podjąłem decyzję, że zawracam. Nie umiem tego opisać, kto nigdy nie był w samotnej podróży pewnie tego nie zrozumie. A może po prostu obsrałem zbroję?
    
    Planuję wracać przez Belgię, początek dnia jest słaby, jak mogę ratuję się kawą. W drugiej połowie dnia zmęczenie puszcza, humor się poprawia i jedzie się coraz lepiej. Przekraczam granicę z Belgią i planuję zatrzymać się w hotelu żeby podładować akumulatory.
    
    W trasie wyszukuję taniego hotelu, pada na miejscowosć Genk we wschodniej Belgii. Miasto mnie zaskakuje urzekającą architekturą. Genk znajduje się w  TOP25 pod względem liczby ludności w Belgii, jest miastem górniczym. Można się natknąć na stare wieże wydobywcze, tam gdzie kiedyś były kopalnie teraz urządzane są muzea. Zatrzymuje się w hotelu De Schacht. Jak na dwie gwiazdki bardzo w porządku standard, miła obsługa i w miarę blisko do centrum. Co ciekawe domy nie posiadają ogrodzenia, taką funkcję przeważnie pełni żywopłot. Jest bardzo zielono, a domy są zbudowane w większości z cegły, bardzo estetycznie to wszystko wygląda.
źródło: tripadvisor hotel de Schacht
        Rano wstaję w znacznie lepszym nastroju. Do domu jakieś 1000 km. Dzień w większości do zapomnienia, po prostu jazda przed siebie. Na drogach pełno przewężeń i ograniczeń prędkości, Niemiaszki wzięły się ostro za remonty dróg. Jedynym dziwem było to, że jadąc po niemieckiej autostradzie moim oczom ukazał się zjazd z autostrady... Z LEWEJ STRONY! Nigdy nie widziałem czegoś takiego, nie wiem gdzie to było, ale naprawdę. Autostrada odbijała w prawo, a z lewego pasa zjeżdzało się na drogi lokalne.
    Dzisiaj nocuję w hotelu Landhotel Burgenblick. Rezerwacji dokonuję przez booking. Przyjeżdzam na miejsce i na recepcji jest pusto. Dzwonię dzwonkiem i nic. Obchodzę obiekt dookoła i nikogo nie znajduję. Wychodzi jakiś facet głównym wejściem, więc się go pytam czy wie o co tu chodzi. Średnio mówi po angielsku, ale pokazuje w swoim telefonie, że na bookingu powinienem dostać wiadomość z numerem PIN do skrytki na klucze. Mam wpisać PIN, skrytka się otworzy i wypadną klucze do mojego pokoju. Pierwszy raz spotykam taki system, więc jestem mocno zdziwiony. No dobra, wybieram swoją skrytkę, wpisuje kod i... Nic. Nie otwiera się. Na stoliku widzę, że jest napisany numer telefonu, więc próbuję się dodzwonić, ale coś nie idzie. Na szczęście znowu wraca ten Niemiec, więc prosze go o pomoc, czy on niemógłby zadzwonić. W końcu dostaję poprawny PIN i mogę odpocząć. W pokoju hotelowym urządzam prawdziwą ucztę:
    No dobra, porzadną obiadokolację gotuje na kuchence turystycznej w hotelowym ogródku piwnym. Do stolika obok przysiada się w moim wieku Niemka. Zaczynamy rozmawiać, tak po prostu o życiu. To jest chyba w takich podrózach najciekawsze, można sobie pogadać z przypadkowo poznaną osobą. I można być w takiej rozmowie całkowicie szczerym, przecież już tej osoby nie spotkamy. Więc gadamy o podrózach, o polityce, o jej rodzinie, o życiu w Niemczech i pracy w Luksemburgu, bo znacznie lepsze zarobki. Wieczór się kończy, żegnamy się i czas spać.
    Ostatniego dnia to po prostu przelot do Oławy. Pamiętam, że było bardzo upalnie i korek przy zjeździe z autostrady na Zgorzelec. A, no i to, że znacznie bezpieczniej jako motocyklista czuję się na zachodzie, po przekroczeniu granicy od razu zaczęło się siedzenie na tylnym kole przez samochodziarzy.
    Nie wiem ile wydałem. Przejechałem z 2000 może 2500 km. I wróciłem dowiadując się kilku rzeczy o sobie.
 
 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Pierwsze zdjęcie sezonu 2025

Wielkanocna przejażdzka wokół komina. Kto wie, może to to samo miejsce w jakim zrobiłem pierwsze zdjęcie Hondy po zakupie?